W kinie Michaela Glawoggera żadna praca nie hańbi - bez względu na to, czy chodzi o wydobywanie siarki z wulkanicznych kraterów, rozbieranie statków gołymi rękoma, czy prostytucję w obskurnych lepiankach. Bohaterowie jego dokumentów zwracają się często w stronę kamery i biorą widza na przetrzymanie - nie szukają jednak ani zrozumienia, ani współczucia. Dla Glawoggera ich godność jest aprioryczna, zaś uczciwość dokumentalisty - równoznaczna z odpowiedzialnością za bohatera. To brzemię wiedzy o jego życiu. O lękach, o codziennym znoju i o marzeniach, które najprawdopodobniej się nie spełnią.
Empatię reżysera czuć już w pierwszej sekwencji "Chwały dziwkom", gdy obserwujemy, jak młode Tajki tańczą w oszklonym pawilonie i "namierzają" potencjalnych klientów laserowymi znacznikami. W ich ruchu jest coś z baletu, a w całej scenie - z erotycznego snu. Pod tą oniryczną, utkaną ze zbliżeń i niedokończonych panoram powłoką szybko znajdujemy konkret: pracujące dziewczyny i klientelę na fajrancie; dziwki z przypadku, z wyboru, z urodzenia. Glawogger nie stara się narzucić holistycznej perspektywy - nie towarzyszy bohaterkom na każdym kroku. Skupia się na ich stosunku do wykonywanej pracy, każąc widzowi wnioskować o reszcie ze strzępków wypowiedzi, pozornie nieistotnych sytuacji, ledwo zauważalnych gestów. Hołduje zasadzie, ubranej kiedyś w słowa przez Marcela Łozińskiego: Tajemnica powinna pozostać nietknięta. Odsłanianie jej jest tylko pozornym odkrywaniem prawdy, a człowiek odarty z tajemnicy nie jest prawdziwy.
Słabość Austriaka do alegorii jest siłą jego kina. Glawogger lubi światy o pionowej konstrukcji - w jego piekle na Ziemi zwiedzamy coraz niższe kręgi. Tak było w fenomenalnej "Śmierci człowieka pracy", gdzie z ukraińskich biedaszybów, przez nigeryjską rzeźnię, chińską hutę i kopalnię siarki w Indonezji, trafialiśmy na pakistańskie cmentarzysko statków. Tak jest i w "Chwale dziwkom" - po tajskich burdelach, w których schowani za weneckimi lustrami mężczyźni wybierają dziewczyny z oświetlonej "galerii", odwiedzamy Bangladesz, gdzie najstarszą profesję świata uprawia w niewyobrażalnym brudzie i tłoku. Najniższy krąg to Meksyk. Nie bez powodu to właśnie tam, w rozpadającym się przydrożnym motelu, autor był w stanie zarejestrować stosunek seksualny prostytutki z klientem. To moment, w którym kobieta niespodziewanie odzyskuje władzę i scena, która w przewrotny sposób każe nam zrewidować zgromadzone wnioski.
Czuć w tej strategii narracyjnej coś z postawy moralisty, jednak Glawogger zręcznie unika tej szufladki. Osadzając dokumentowane zjawisko w kilkunastu ciekawych kontekstach (prostytucja kontra religia/tradycja/społeczeństwo), pozwala nam spojrzeć z dystansu na ludzkie sprawy. W jego filmach nie rządzi metafizyka, żaden "zazdrosny Bóg" z otwierającej utwór frazy Emily Dickinson. Za większość rzeczy odpowiada człowiek pracy. Za te najważniejsze - jego zwierzchnicy.
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu